Dla mnie bomba, bo oba bardzo lubię. Uroczy jest „I Got Married”, ale
jeszcze lepsze wrażenie robi Mastodonowy „The Hotspur”. Boss
Keloidowe rejony panowie znów odwiedzają „Reown”, z kolei wokale
ponownie skręcają w stronę Geddy'ego Lee. Na deser jeszcze bonusowy
„Shallow Water” wracającym bardziej do alternatywy jaką powinno
puszczać się w radiu, ale na finał dociążąjąc zjazd w ciemność gęstym
brudnym tonem gitary. Nie mogę też zapomnieć o genialnej okładce,
nawiązującej z kolei jakby od niechcenia do tej z płyty Piniol o której
pisaliśmy jakiś czas temu na blogu. Ucztujące ptaszyska z rogami i wąż
wijący się gdzieś pod ich żerowiskiem – niezłe zobrazowanie tego, jak
Terminus funkcjonuje jako zmyślny podpatrywacz różnych
elementów muzycznych i rozwiązań kompozycyjnych.
Tak, Terminus żongluje różnymi brzmieniami i gatunkami oraz w
żadnym wypadku nie można mówić o oryginalności, ale mało który
zespół patrząc na doświadczonych kolegów potrafi brzmieć tak
przekonująco i porywająco, nie popadając w zbytnie naśladownictwo
czy kopiowanie. Tak, słyszeliście zapewne takiego grania na pęczki i to
nawet w lepszym wykonaniu, ale zapewne większość z Was przyzna, że
daje muzyka tej grupy mnóstwo radochy. Nie przynosi też Terminus
żadnej rewolucji, ale nie o to chodzi w ich graniu. Nie jest to też granie
wybitne, ale na pewno robiące dobre wrażenie i pokazujące, że
konsolidując progresywne i gęste sludge'owe elementy można zrobić
alternatywne, radiowe i potencjalne hiciory. Ocena (dla obu): Pierwsza
Kwadra
87