Frontside – Zmartwychstanie (2018)
Żeby nie było, że wszystkie płyty takie dobre i „kolorowe” - najnowsza
propozycja od rodzimego Frontside, który po dwóch zaskakujących
albumach bawiących się różnymi stylistykami i odcinającymi się od
deathcore'u, postanowił wrócić do korzeni. Niestety, Ci którzy oczekują
przywalenia na miarę „Absolutusu” czy „Zmierzchu Bogów”, czy zwrotu
ku wcześniejszym krążkom, sromotnie się zawiodą. „Zmartwychstanie”
owszem wraca do metalcore'u i deathcore'u, wraca do ostrych wrzasków
Aumana i mocnych, już nie przekornych, tekstów o zabarwieniu
polityczno-religijnych, ale samej płycie jest bliżej do „Zniszczyć
wszystko” z 2010, które w żadnym wypadku nie zwiastowało następców,
ale wyraźnie odstawało od swoich poprzedników. To płyta kilku
odsłuchów, nawet jednego, po którym nie zostaje w głowie nic na dłużej.
Cieszy powrót do porzuconej parę lat temu stylistyki, ale sama płyta jest
pusta, przekombinowana i mało atrakcyjna, nie nastawiona na
eksperyment, ani nowinki techniczne, a szkoda, bo gdyby chcieć
przyrównać Frontside'a do któregoś z zagranicznych zespołów to mółby
to być taki nasz polski Archspire, tyle że wspomniana jest co najmniej
pięć razy szybsza, wyrywa flaki, a „Zmartwychstanie” jedynie zostawia
na skórze zadrapania. Ocena: Ostatnia Kwadra
62