Mire – Shed (2018)
Nie trzeba wiele, żeby mile zaskoczyć. Mire, które zadebiutowało 18
czerwca tego roku trzydiestodwu minutową epką „Shed” to mieszanka
tego, co najlepsze w graniu pokroju Opeth, nieodżałowanej Pantery,
starej Metalliki, wczesnej Sepultury i wczesnego Soulfly. Thrash miesza
się z mocarnym groove, te z death metalem z jednej strony w starym
klasycznym stylu, z drugiej mocno przefiltrowanym przez nowoczesne,
flirtujące z niskim niemal djentowym strojem, podejście. Do tego bardzo
solidne brzmienie, świetne tempo poszczególnych utworów, ogromna
ilość melodyki i znakomitego technicznego zacięcia, co słychać już w
otwierającym „Lightless”. Z każdym kolejnym numerem jest jeszcze
ciekawiej (nie stronią też od znakomitych czystych wokali,
przeplatanych jeszcze mocniejszym growlem), jeszcze gięściej i
porywająco. Doskonale na niej słychać, że jest to płytka dojrzała i po
prostu porządnie ryjąca beret. Warto sprawdzić samemu. Ocena: Pełnia
60