Gazpacho – Soyuz (2018)
Muzycznych wojaży w kosmos było już wiele, ale w tak pięknej chyba
jeszcze nie uczestniczyłem. Norweska formacja jest mi znana nie od
dziś, choć częściej wracam do nowszych albumów niż ich pierwszych
krążków. Istniejąca od dwudziestu dwóch lat grupa stale się rozwija,
eksperymentuje (na poprzedniku „Molok” sięgając nawet po dźwięki
naturalistyczne takiej jak granie na... kamieniach) i potrafi zachwycić,
a ich dziesiąty album studyjny jest tego najlepszym dowodem.
Panowie nie silą się na przebijanie samych siebie, nie zdecydowali się
też na nagranie kolejnego takiego samego albumu, a ponownie sięgają
po nietuzinkowe rozwiązania i brzmieniowe eksperymenty.
Budowanie napięcia, melancholia, dużo piękna, magii i spokoju i
tylko miejscami mocniejsze fragmenty – bo tworzyć takie cuda po
prostu trzeba umieć. Zdecydowanie nie jest to także płyta na jedno
przesłuchanie, bo należy ją odkrywać warstwami, wsłuchiwać się w
nią, smakować i wymagająca skupienia. Czysta perfekcja i
kwintesencja stylu Norwegów i współczesnego progresywnego, art-
rockowego grania. Ocena:Pełnia
58