Debiut Hustona to film niezwykle stylowy i wzorcowy, który wciąż
ogląda się znakomicie, choć trzeba wziąć na poprawkę czas
powstania i czasami zbyt dużą teatralność. Jego wyróżnikiem jest
też zastosowanie tak zwanego montażu ciągłego polegającego na
harmonizowaniu kierunków ekranowych, położenia obiektów w
kadrze oraz relacji czasowych w następujących bezpośrednio po
sobie kolejnych ujęciach ułożonych zgodnie z chronologią i logiką
następstwa zdarzeń. Istotny w filmie wydał mi się też fakt, że
żadnemu z bohaterów, nawet detektywowi Spade'owi nie da się
kibicować. Nie są to postacie miłe, po niektórych wręcz widać, że
są to zdecydowanie typy spod ciemnej gwiazdy, a sam Spade nie
ma złotego serca. To detektyw, który zrobi wszystko za kasę, nie
tylko dowie się kto i dlaczego zabił jego partnera, odnajdzie
tytułowy posążek, ale także połączy wszystkich ze wszystkimi, dla
siebie nie ugrywając właściwie nic. Zimny i wyrachowany, znacznie
bardziej niż Sherlock Holmes z powieści Conan Doyle'a. Spade'a
wymyślił Dashiell Hammett i nie ukrywał, że wzorował się na
postaci Doyle'a podczas tworzenia swojego detektywa. Prawda, że
dla każdego stara się być uprzejmy, ale nie zyskuje sympatii w
oczach widza, bo postać Spade'a zdecydowanie nie jest wzorem
do naśladowania.
Drugi wczesny film po który sięgnąłem tym razem, także z
Humphreyem Bogartem, to „Skarb Sierra Madre” późniejszy o 7 lat,
a co za tym idzie zaledwie siedemdziesięcioletni. To film zupełnie
inny od „Sokoła Maltańskiego” zarówno w estetyce, jak i pod
względem gatunkowym. Hudson nadal stosuje montaż ciągły i
chronologiczny układ historii, choć tym razem nie mamy do
45
czynienia z kryminałem,