Niektórzy z was pewnie powiedzą, że horror powinien być rozrywką, a
nie intelektualną paszą. Filmowcy mają świadomość tego, że
straszenie nie może ciągle opierać się na tandetnych jumpscare’ach i
trzeba od czasu do czasu sięgnąć po bardziej oryginalne środki
audiowizualne. Widać to m.in. w pierwszej i drugiej "Obecności" (gdzie
James Wan sięgnął po estetykę retro-horroru), zeszłorocznym "To"
czy "Cichym miejscu". W tym ostatnim John Krasinski – reżyser i
odtwórca jednej z ról – pomysłowo wykorzystał postapokaliptyczną
scenerię i stworzył świat, w którym dźwięk stanowi największe
niebezpieczeństwo. Co więcej, nawet nagrodzony Oscarem za
scenariusz oryginalny "Uciekaj!" Jordana Peele’a – choć idący za
postgatunkowymi trendami – spodobał się masowej publiczności.
Sprawdził się zarówno jako horror, jak i satyra uderzająca w problem
dyskryminacji rasowej. Nie jest więc niczym odkrywczym, że nowa fala
ma również silny wpływ na mainstreamowe kino grozy.
Współczesny horror nie opiera się więc na abstrakcyjnym strachu, a
na tym zakorzenionym w naszej codzienności. Czy istnieje coś bardziej
przerażającego niż ludzka natura? Nie wydaje mi się. Skąd więc wziął
się awers do postgatunkowego horroru? Jednym z powodów może być
brak zrozumienia formy i intencji danego twórcy, a te z kolei wynikają
z wizerunku kina grozy, jaki przez lata kreowała popkultura. Dla wielu
problemem okazuje się powolne tempo filmu oraz dawkowanie
napięcia. Masowy widz w trakcie seansu woli podskakiwać na krześle
od czasu do czasu, ewentualnie zniesmaczyć się kolejna porcją flaków
wylewającą się z ekranu, ale nie potrafi poradzić sobie z uczuciem
nieustającego dyskomfortu czy osaczenia. Szybko więc zamienia
strach w irytację, bo nie jest przyzwyczajony do tego typu emocji. Nie
zna też nadbudowy gatunku, bo media ukierunkowały go na jeden
wzorzec kina grozy. Niezależne produkcje rzadko kiedy są
promowane, a kiedy widz już na nie trafi, to odbiera je wyłącznie na
podstawowej płaszczyźnie, nie sili się na autorefleksję.
40