Czasami tak się po prostu ma, że jakiś osób nie trawi się,
nie przepada i nie zwyczajnie nie znosi. To samo można
przecież powiedzieć w odniesieniu do takiego Dawida
Podsiadło, tylko że on jest mi na tyle obojętny, że nie
atakuje mnie z każdego miejsca i nie próbuje tego robić w
nocy.
Nosowską można lubić, ale ja nie potrafię. Można ją cenić,
ale ja nie potrafię. Dla mnie jej osoba i nazwisko zawsze
było jakimś synonimem bylejakości i nijakości. Jedni
alergicznie reagują na Gretę Van Fleet, a ja źle znoszę
właśnie ją i bardzo bym chciał nie oglądać jej na każdym
kroku, rogu i witrynie kiosku. Nie obraziłbym się też
gdyby już miała to robić, żeby chociaż uporządkowała
swoje włosy, przestała udawać młodszą niż jest
rzeczwyistości i dała sobie spokój z intensywnym
makijażem, który wygląda po prsostu komicznie. Artyści
powinni się wyróżniać, ale Nosowska zawsze w moim
odczuciu robiła to źle i kompletnie nie pociągająco.
Starsza od niej Madonna wzbudza większe emocje niż
Nosowska, a do teog mimo wieku umie być młodszą niż
jest w rzeczywistości. I proszę nie zjedźcie mnie za to, ale
ja najchętniej bym o niej zapomniał, najlepiej za pomocą
takiej terapii jakiej poddawał się Jim Carrey w filmie
„Eternal Sunshine of Spotless Mind” (u nas tłumaczonego
jako „Zakochany bez pamięci”), tylko takiej skutecznej,
żebym nie wiedział kompletnie kim jest ta pani. Z
niektórymi tak się udaje, z nią jakoś nie – zupełnie jakby
35