NOMEN OMEN Luty 2020 | Page 5

ogrodzenie terenu obozu drutem kolczastym. Wśród więźniów kryminalnych z Sachsenhausen krążyły pogło-ski o mającym mieć miejsce niebawem transporcie wię-źniów z Tarnowa. Pracujące przy ogrodzeniu Aussen-kommando, mimo wyraźnego zakazu kontaktowania się z innymi więźniami, dowie-dziawszy się o transporcie i przez wzgląd na możliwość dokonywania zakupów w kantynie należącej do SS, wyraziło chęć i dołożyło wszelkich starań, ażeby zostać w Oświęcimiu.

Jednakże, wraz z dniem 14 czerwca 1940 roku i wjechaniem na rampę pier-wszego pociągu z więźniami politycznymi, Aussenkom-mando zostało oddelegowane z powrotem do Dachau.

Więźniowie woleli zostać w Oświęcimiu, ponieważ tam mieli pomoc rodaków i byli w ojczyźnie. SS Beck oznajmił im, że powinni cieszyć się z powrotu do Dachau, ponieważ w Auschwitz rozpęta się prawdziwe piekło na ziemi…

Wraz z przybyciem 728 mężczyzn z Tarnowa, do Oświęcimia przydzielono ko-lejnych stu SS-manów, podoficerów, oficerów do pełnienia tam swojej służby. Więźniów oznakowano (31- 758) i umieszczono na okres kwarantanny w budynku przy bocznicy kolejowej, cały teren był odgrodzony od reszty zabudowań drutem kolcza-stym.

Jednocześnie rozpoczęły się masowe przesiedlenia ludności mieszkającej na Zasolu. Tych, co spełniali od-powiednie kryteria, wysyłano na przymusowe roboty do Niemiec. Pozostałych, "niezda-tnych" oraz dzieci do 14 lat, wy-wieziono do obozu policyjnego w Sosnowcu, skąd w późniejszym czasie trafili do obozu w Oświęcimiu. Kon-tynuując przesiedlenia ludno-ści, władzę SS przekazały ko-mendantom obozu najładniej-sze z domów na Zasolu a 123 budynki zburzono, aby utru-dnić ewentualną ucieczkę więźniów oraz żeby pozyskać materiał do przyszłej rozbudo-wy obozu zagłady. Plany te sięgały końcówki roku 1940 roku, w którym to miały zacząć się prace nad Auschwitz II (Brzezinka). Od 7-12 kwietnia wysiedlono ludność polską z terenów wsi sąsiadujących z Oświęcimiem, m. in. z Babic i Brzezinki.

3.Codzienność

"Przybyliście tu nie do sanatorium, lecz do niemie-ckiego obozu koncentra-cyjnego, z którego nie ma innego wyjścia jak tylko przez komin krematoryjny."

Tymi słowami "witał" nowo przybyłych komendant obozu na pierwszym apelu. Zanim jednak stanęli oni na apelu, przeszli selekcje. Ustawiono ich w czwórki i prowadzono przed komisje składająca się z SS-manów, którzy kierowali poszczególnych więźniów do obozu, w głąb Niemiec lub od razu na śmierć.

Często sama podróż do Auschwitz kończyła się śmier-cią. Wielorodzinny transport w przeładowanych, przystoso-wanych do przewozu bydła wagonach, bez możliwości ruchu, potęgował strach tego, co czeka na końcowej stacji. Niektórzy popadali w, obłęd. Jedni wierzyli że wysyłają ich na roboty, inni nie mieli złudzeń dokąd jadą. Co odważniejsi, próbowali ucie-kać, prosząc współpodróżnych o odrobinę miejsca, by móc poluzować deski w podłodze wagonu. Po usunięciu paru desek i zrobieniu odpowie-dniej wielkości otworu, chcąc ratować życie, wyskakiwali na tory, starając się trafić w lukę przy kołach. Niewielu to się udało, do tych, których za-uważyło czujne oko kon-wojującego transport SS-mana, od razu strzelano.

Pozostali, po przybyciu do obozu, zostali ustanawiani na rampie, zabierano im bagaże, które rzucano na stos, aby zajęli się ich sprawdzeniem i magazynowaniem inni wię-źniowie pod nadzorem capo.