NOMEN OMEN Czerwiec 2020 | Page 12

i zobaczył tysiące Mrocznych Elfów. Miały czarne płaszcze i fioletową cerę. z daleka widać też było ich miecze. Cassey złapała Leroya za ramię i wyszeptała:

- Widzisz tego największego Elfa?

DeShouf znalazł stwora i odparł:

- Tia.

- To przywódca, musisz go zabić, aby zneutralizować pozostałe.

- Rozumiem. Posłuchaj ja pobiegnę pierwszy i go dopadnę, a wy jak usłyszycie huk to wybiegniecie za mną! Jasne?- uśmiechnął się

- Tak!

- Dobra, więc czekajcie.

Pochwycił rewolwer i za-ładował złotą kulę. Pocisk był już w lufie. Popatrzył na stado Elfów i zamknął oczy. Wziął głęboki oddech. Trzy! Dwa! Jeden! Biegnij! Zerwał się i pobiegł. Masa Mrocznych Elfów patrzyła na niego i nie wiedziała co zrobić. Wędrowiec nato-miast znów biegł, jak w Luk. Wiatr znów otaczał jego ciało i odczuwał to samo uczucie towarzyszące mu dwa dni temu. Rewolwer w jego dłoni odbijał promienie słońca. Broń była mocno zaciśnięta przez podra-paną rękę Leroya. Nagle zobaczył swój cel. Wielki Mroczny Elf stał przed nim. Odwrócił się do DeShoufa i zawołał:

- Chcesz mnie zgładzić?

Po chwili Elf wyciągnął szybkim ruchem dłoni rewol-wer spod płaszcza. Oddał szybki strzał w stronę Wę-drowca. On jednak odskoczył i chwilowo runął w przeszłość. Hese i Cassey! Huk rewolweru! Biegnij! – odezwał się głos dziewczyny.

Cassey usłyszała huk i krzy-knęła:

- Biegniemy Hese!

Wstali, i co sił ruszyli w stronę Światomierza. Będąc już na ziemi pośród istot, jeden z Mrocznych Elfów wyciągnął miecz. Hese to zauważył, ale nie Diouf. Mroczne stworzenie ruszyło na kobietę. Hese pochwycił swój sztylet i skoczył na wroga. Zamachnął się i wbił ostrze w głowę Elfa. Leroy natomiast gniewnym spojrze-niem wycelował w przywódcę. Podbiegł bliżej i z impetem powalił go pięścią na ziemię. Twarz Wędrowca wyrażała zakłopotanie. Myślami był z towarzyszami.

Hese otrzepał się i usłyszał desperacki krzyk Cassey:

- Za TOBĄ!

Odwrócił się i zobaczył Mrocznego Elfa z włócznią. Leciała na niego. Była już w nim. Elf osunął się na ziemię. Nagle słychać było drugi huk. Huk rewolweru Leroya. W tym momencie pozostałe Elfy opadły na ziemię. Leżały, ale żyły. Nie mogły się ruszać. Hese leżał i umierał. Cassey pod-biegła i podniosła go. On jednak odepchnął jej rękę i wyszeptał:

- Powiedz… Że go kochałem!

Po tych słowach skonał.

Leroy wyczekiwał reszty. Stał przed Światomierzem i rozglądał się. Zobaczył Cassey. Samą. Zdziwił się i zawołał:

- Gdzie Hese?

- On…- zaczęła płakać… - Cię kochał! Nie żyje!

Wędrowiec opadł na kolana. Został sam. Mrok powoli okrywał jego ciało. Zaczął wątpić. Spojrzał na Świato-mierz i rozpłakał się. Jeszcze nigdy tak nie wyglądał jak teraz. Był niczym dziecko we mgle. Jednak wstał. Łzy jeszcze nie dały mu spokoju. Spojrzał na Cassey i powiedział:

- On… chciałby, żebym odszukał to, czego szukam! Więc nie zostawię tak tego! Chodźmy dalej!

Ona zobaczyła w nim teraz nie zwykłego Wędrowca. Był on teraz dla niej swego rodzaju bohaterem, legendą. Leroy, człowiek po przejściach i trudnych chwilach wstaje na nogi i chce iść dalej! Otarła łzy i podeszła do tabliczki. Odna-lazła nazwę świątyni. Przytrzy-mała na niej rękę i kiwnęła głową, że gotowe. Weszli do Światomierza.

Minęło raptem kilka chwil i znaleźli się przed Świątynią Odkrywców. Był to majesta-tyczny budynek z wieloma kolumnami. Otoczony był gó-rami i wodospadami. Tylko szum wody zakłócał ciszę. Wielka marmurowa ścieżka prowadziła do wejścia. Cassey złapała Leroya za rękę i powiedziała:

- Chodźmy.

Weszli do środka. Wielki ołtarz wykonany ze złota rozciągał się przed nimi. Na ścianach liczne malowidła i witraże przedstawiały Jasne Elfy i ludzi. Masa zakonników chodziła wokół ołtarza. Nagle przed Leroyem stanął mężczy-zna. Miał czarną brodę i długie włosy. Jego szata w kolorze białym sięgała mu aż do stóp. Wędrowiec uląkł się trochę i usłyszał głos zakonnika:

- Leroy DeShouf! Ten co wędruje już tysiące dni w poszukiwaniu sensu życia przybył!

- Skąd wiesz jak mam na imię i po co tu jestem?- zdziwił się.

- Ja znam każdego na tym świecie! Widzę wszystko! Wiem, że twój opiekun zginął niedawno!

Leroy zacisnął pięść. Spojrzał na zakonnika i zapytał:

- Ciebie jak zwą?

- Jestem Eluzah! Najwyższy kapłan w Świątyni Odkrywców. Wiem, że szukasz sensu życia…

- No tak.- przerwał Wędrowiec

- Milcz! Ty nawet nie wiesz czym jest życie chłopcze! Szukasz jego sensu nie wiedząc czym ono jest!

- Więc powiedz, Eluzah! Czym jest życie?

- Życie to niekontrolowany ciąg wydarzeń, złych i tych dobrych. Każdy z nas ma jednak przypisane co ma w życiu zrobić, osiągnąć i jak umrzeć. Lecz tego nie wie nikt. Słuchaj Leroy, życie, to przede wszystkim los i decyzje. Żyjemy, by decydować! Jednak każdy z nas ma swoje powołanie, by być na tym świecie! Ty go nie znasz!

Bo to powołanie jest sensem życia! Teraz, gdy już coś wiesz, chodź! Odkryjesz swoje powołanie!

Ruszyli do komnaty. Była mała i ciemna. Jedynie mała pochodnia dawała jakieś światło. Eluzah pokazał Leroyowi gdzie ma stanąć. On tam się udał. Po chwili kapłan dał Wędrowcu butelkę. Był w niej niebieski płyn. Eluzah popatrzył na DeShoufa i powiedział:

- Wypij, a odnajdziesz swoje powołanie!

Leroy wypił zawartość butelki. Nagle dziwnie się poczuł. Eluzah zamknął drzwi i zabrał ze sobą Cassey. Ona na niego spojrzała i zapytała:

- Coś mu będzie?

- Nie wiem! Ale wiem jedno!

- Co?

- Będzie walczył!

Nagle podświadomość opuściła ciało i cofnęła się w odmęty przeszłości. Ta podświadomość wędrowała bezkreśnie przez wszystkie etapy życia Leroya. Od narodzin, aż po ten dzień tu, w Świątyni. Nagle podświadomość uderzyła w nicość. Czarna podłoga była otoczona mrokiem. Jednak dalej widać było światło. Leroy pobiegł tam i zobaczył drzwi. Widniał na nich napis: MIKE. Zdziwił się, lecz pociągnął za klamkę. Gdy otworzył drzwi zobaczył Mike’a Kodera. Ten sam Mike. On też spojrzał na Wędrowca. Ich spojrzenia spotkały się. Znów od tysiąca dni. Leroy chciał pochwycić rewolwer, ale zobaczył, że go nie ma. Tak samo było ze sztyletem. Mike uśmiechnął się i ruszył na Leroya. Potężny cios w brzuch zawitał na Wędrowcu. Leżał. Koder śmiał się głośno.