ZA CIASNE SZUFLADY,
CZYLI SŁOWO O BODYSHAMINGU
W
szyscy pragniemy dziś mieć wybór i wolność w każdej dzie-
dzinie życia, również jako konsumentki i klientki salonów
bieliźnianych – niech nic nas nie ogranicza, nie ściska i niech
się boleśnie nie wrzyna. Chcemy też wybierać wśród różnych kolo-
rów i wzorów, a najchętniej wśród tych marek, które zapełnią naszą
bieliźnianą szufladę kompleksową ofertą rozmiarów i typów modeli.
Wolność, której tak pragniemy, ma polegać na tym, by robić, co chce-
my, z kim chcemy i jak chcemy oraz kupować do woli i wyglądać jak
boginie według własnego uznania. MY!
A co z innymi? Dlaczego nie mieści nam się w głowach fakt, że inne
kobiety pragną tego samego, ale nie chcą się przy tym chować po ką-
tach? Dlaczego nasza bieliźniana kobieca szuflada ma być przestron-
na, a ta myślowa ze schowanym w środku pojęciem „piękno” jest tak
zastraszająco wąska, że każe nam piętnować wszelkie odstępstwa od
„urody” mierzonej... centymetrem?
Niestety, paradoksalnie nasze horyzonty w tak otwartym świecie tak
łatwo dostępnej wiedzy zawęziły się już do granic niepozwalających
pamiętać, że tak zwany kanon piękna zmienia się regularnie w róż-
nych czasach i w różnych szerokościach geograficznych. Spór o to,
czy akurat obecnie „wolno” pokazywać fałdki, zmarszczki i niedosko-
nałości w świecie, w którym domagamy się różnorodności, jest po
prostu śmieszny.
Tymczasem tak powszechne w przestrzeni internetowej zjawiska
fatshamingu i bodyshamingu zatrzymują kobiety w ciasnej szu-
fladzie schematów myślowych. Gdyby bowiem nabrać do sprawy
większego – i przez to zdrowego – dystansu, groteskowo zaczyna
wyglądać fakt, że pod niesionym przez kobiety sztandarem wolno-
ści dla kobiet usilnie same chcemy te większe, starsze, pomarszczone
i z niedoskonałą skórą zagonić do ciasnej szuflady, z której nie ma ich
być w ogóle widać.
Zbliża się nowy sezon w branży bie