Pozytywna moc feminizmu
Z panią Joanną Margalską, właścicielką salonów Chilli, kobietą – wulkanem energii rozmawiamy o pasji, miłości do bielizny i zarażaniu pozytywnymi emocjami, a także o tym, jak sklepy z bielizną Chilli w krótkim czasie zyskały ponad 1700 lajków na Facebooku.
Robert Ziehm Simplemoments photography
►Ada Maksim: Jak to się stało, że absolwentka prawa postanowiła zająć się
bielizną?
Joanna Margalska: Skończyłam prawo na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim. Prawo to było moje marzenie
od dzieciństwa. Wszyscy mówili, że
jestem jak adwokat i buzia mi się nie
zamyka. Po skończeniu studiów znalazłam się na stażu w miejscu, w którym
hipotetycznie miałabym później pracować, czyli w prokuraturze. Okazało
się jednak, że ja się tam kompletnie nie
odnajduję, nie jestem w stanie zaakceptować panujących tam reguł. Zaczęły mnie przytłaczać ramy tej pracy, to,
że musiałabym się komuś podporządkować. To byłoby trudne do zaakceptowania przy moim charakterze (śmiech). Poza tym cała ta papierologia,
luki w prawie, skostnienie systemu. Wtedy przypomniały mi się czasy, kiedy z siostrą wyciągałyśmy mamę do sklepów z bielizną, systematycznie, co
parę tygodni, żeby nam kupiła kolejny biustonosz. Czasem nie zdążyły się
jeszcze nawet kolekcje zmienić i wtedy byłyśmy rozczarowane. „Jak to? Nie
ma nic nowego?”. Ponieważ moi rodzice prowadzą własną firmę, można
powiedzieć, że wychowałam się za ladą i handel miałam we krwi. Chciałam
robić coś, co będzie moją pasją, nie potrafiłabym wstać rano i robić czegoś
na przekór sobie. A Ostróda pomogła mi w tym, że była w niej luka. Nie
w prawie, a w bieliźnie. Brakowało sklepu z prawdziwego zdarzenia, więc
sobie pomyślałam – to ja taki otworzę. Dostałam dotację w urzędzie pracy
i ruszyłam w śmiesznie małym lokalu, 30 mkw., ze śmiesznie małą ilością
towaru. I tak powoli się rozkręcałam. Po paru miesiącach zatrudniłam dodatkową osobę, bo sama nie dawałam rady. Nie miałyśmy wtedy dostępu do
marek stricte brafittingowych, ale nie wiedząc o tym, zaczynałyśmy same się
tego brafittingu uczyć. Przychodziły klientki i okazywało się, że dostępne
rozmiary są zbyt luźne w obwodzie. To mierzyłyśmy klientkę i odsyłałyśmy
biustonosz z powrotem do producenta z prośbą o np. zwężenie danego produktu. Dopiero później dowiedziałyśmy się, że dopasowywanie biustonoszy
to brafitting, a my brafittingujemy sobie, nie mając o tym pojęcia. Tak to się
zaczęło, a po dwóch latach prowadzenia firmy stwierdziłam, że jest jeszcze
jedno miasto, które znam i w którym jest podobna sytuacja, czyli brakuje
w nim dobrego sklepu. Wtedy już miałam trochę większą wiedzę, znałam
więcej firm, zaczynałam szukać kontaktu z producentami, nie tylko z hurtowniami. Otworzenie sklepu w Mławie to był świadomy wybór, wiedziałam, że będziemy brafittingować, że będziemy miały szeroką rozmiarówkę.
Ja już wtedy wierzyłam w to, co robię, a dzięki wsparciu ze strony męża
mogłam się swobodnie rozwijać.
►Jak to jest prowadzić sklep brafittingowy w mniejszym mieście? Z droższymi markami, odważniejszymi wzorami i kolorami?
Moim zdaniem, jeśli w coś wierzysz i to kochasz, to jesteś w stanie wszystkich przekonać. Tak było u nas. Szybko zorientowałyśmy się, że kobiety
w Ostródzie pragną czegoś innego, niż im się do tej pory oferowało. Ostróda
jest takim fajnym miastem, jeżeli chodzi o klientki, bo mamy napływ turystek
z dużych miast, które mimochodem zaraziły swoim podejściem mieszkanki
82
Ostródy, które chciały być takie, jak one. Nie mówię o żadnych ideałach, tylko o tym, że one otworzyły się na to, że nie muszą być małomiasteczkowe,
że jest coś więcej niż kolory czarny, biały i beżowy. Poza tym, razem z moją
pracownicą, jesteśmy osobami, które kochają kolory, jesteśmy odważne, ale
i wiarygodne. Jestem bardzo szczera w relacjach z ludźmi i klientki, jeżeli
mówię: „Proszę wziąć ten biustonosz, będzie pani zadowolona”, ufają mi.
My się nigdy nie bałyśmy, nigdy nie wybierałyśmy kolekcji zachowawczo, bo
coś się nie sprzeda. U nas wszystko się sprzeda. Jeżeli to jest produkt, w który my wierzymy, to nie mam innej opcji. Nie blokują nas również ceny. Jeśli
dla danej klientki cena kompletu jest zbyt wysoka, to zawsze znajdziemy jakieś rozwiązanie. Coś w promocji z zeszłej kolekcji albo polską alternatywę,
jeśli np. nie stać jej na brytyjską markę. A jeśli tylko brytyjska marka produkuje jej rozmiar, to wytłumaczymy, że będzie mogła z niego dłużej korzystać, że ten jeden biustonosz zastąpi jej kilka tańszych, a zdrowie jest najważniejsze. Za wsze podkreślam, że leczenie nowotworu jest droższe niż zakup
odpowiedniego stanika. I nieważne, czy biust jest bardzo mały czy bardzo
duży. Także dziewczyny są niesamowicie odważne zarówno w Ostródzie, jak
i w Mławie. Co prawda w Mławie to była na początku trochę walka z wiatrakami. Po pierwsze – brafitting był pojęciem absolutnie abstrakcyjnym,
a po drugie – miasto było bardzo zamknięte w jednej znanej marce, która
uchodziła za synonim luksusu. A nasze marki, mimo dużo dłuższej tradycji,
nie były tu rozpoznawalne. Jednak nasza wiarygodność sprawiła, że udało
nam się przełamać początkową nieufność. U nas też bardzo dobrze działa
efekt posprzedażowy. To, że klientka ma świadomość, że może do nas wrócić, może złożyć reklamację, jeżeli coś się wydarzy. Zawsze powtarzamy, że
my tu jesteśmy i będziemy, jesteśmy firmą stabilną. Zawsze może pani do
nas wrócić i powiedzieć, co się dzieje. Myślę, że już nie ma tego podziału, że
w dużych miastach są takie marki, a w małych inne. W żadnym moim sklepie
nie brakuje nam niczego, co można znaleźć w Warszawie.
►A w jaki sposób dobiera Pani marki do swoich sklepów?
Szukam uzupełniających się ofert. Przede wszystkim dla mnie najważniejsze
jest to, żebym czuła, że dana marka jest w stanie sprostać moim wymaganiom. Czyli że ma superjakość, adekwatną do ceny. Bo biustonosz może być
droższy, ale musi na to zasługiwać. Ja nie mogę się wstydzić za firmę i przede
wszystkim musi mi się dobrze z tą firmą współpracować. A reszta to tak naprawdę uczucia. Jeśli czuję, że ktoś jest dobrym człowiekiem i jego produkty
są fajne albo zapełniają jakąś lukę, która pojawiła się w sklepie, to wchodzę
w to. Głównie też staram się pracować z markami, z którymi mogę działać
na zasadach wyłączności w danej lokalizacji, bo to jest naprawdę fajne dla
mnie, jako dla osoby, która naprawdę dużo działa na zewnątrz i która dużo
promuje firmy. Więc jeżeli robię już PR jakiejś marce, to fajnie, aby klientka
kojarzyła markę z moją firmą, a nie szukała jej we wszystkich sklepach.
►A czy zdarzyło się Pani kiedyś wziąć jakąś markę, bo klientki o nią
pytały?
Zdarzało mi się odkryć jakąś markę, bo klientki z innego miasta gdzieś
coś zdobyły, przyjechały i pokazały. Tak na przykład między innymi marka
Gossard weszła do naszych sklepów. Przyjechała nasza stała klientka, która
była przedstawicielką handlową i gdzieś się zawieruszyła w Polsce. I właśnie
kupiła biustonosz, który jak ja zobaczyłam, to stwierdziłam, że muszę go
po prostu mieć. I wtedy, ponad 4 lata temu, wzięłam do siebie Gossarda.
Właściwie od razu się przyjął, sama zresztą pokochałam go miłością niesa-