Modna Bielizna nr 68 | Page 82

Pozytywna moc feminizmu Z panią Joanną Margalską, właścicielką salonów Chilli, kobietą – wulkanem energii rozmawiamy o pasji, miłości do bielizny i zarażaniu pozytywnymi emocjami, a także o tym, jak sklepy z bielizną Chilli w krótkim czasie zyskały ponad 1700 lajków na Facebooku. Robert Ziehm Simplemoments photography ►Ada Maksim: Jak to się stało, że absolwentka prawa postanowiła zająć się bielizną? Joanna Margalska: Skończyłam prawo na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim. Prawo to było moje marzenie od dzieciństwa. Wszyscy mówili, że jestem jak adwokat i  buzia mi się nie zamyka. Po skończeniu studiów znalazłam się na stażu w miejscu, w którym hipotetycznie miałabym później pracować, czyli w  prokuraturze. Okazało się jednak, że ja się tam kompletnie nie odnajduję, nie jestem w stanie zaakceptować panujących tam reguł. Zaczęły mnie przytłaczać ramy tej pracy, to, że musiałabym się komuś podporządkować. To byłoby trudne do zaakceptowania przy moim charakterze (śmiech). Poza tym cała ta papierologia, luki w prawie, skostnienie systemu. Wtedy przypomniały mi się czasy, kiedy z siostrą wyciągałyśmy mamę do sklepów z bielizną, systematycznie, co parę tygodni, żeby nam kupiła kolejny biustonosz. Czasem nie zdążyły się jeszcze nawet kolekcje zmienić i wtedy byłyśmy rozczarowane. „Jak to? Nie ma nic nowego?”. Ponieważ moi rodzice prowadzą własną firmę, można powiedzieć, że wychowałam się za ladą i handel miałam we krwi. Chciałam robić coś, co będzie moją pasją, nie potrafiłabym wstać rano i robić czegoś na przekór sobie. A Ostróda pomogła mi w tym, że była w niej luka. Nie w prawie, a w bieliźnie. Brakowało sklepu z prawdziwego zdarzenia, więc sobie pomyślałam – to ja taki otworzę. Dostałam dotację w urzędzie pracy i ruszyłam w śmiesznie małym lokalu, 30 mkw., ze śmiesznie małą ilością towaru. I tak powoli się rozkręcałam. Po paru miesiącach zatrudniłam dodatkową osobę, bo sama nie dawałam rady. Nie miałyśmy wtedy dostępu do marek stricte brafittingowych, ale nie wiedząc o tym, zaczynałyśmy same się tego brafittingu uczyć. Przychodziły klientki i okazywało się, że dostępne rozmiary są zbyt luźne w obwodzie. To mierzyłyśmy klientkę i odsyłałyśmy biustonosz z powrotem do producenta z prośbą o np. zwężenie danego produktu. Dopiero później dowiedziałyśmy się, że dopasowywanie biustonoszy to brafitting, a my brafittingujemy sobie, nie mając o tym pojęcia. Tak to się zaczęło, a po dwóch latach prowadzenia firmy stwierdziłam, że jest jeszcze jedno miasto, które znam i w którym jest podobna sytuacja, czyli brakuje w nim dobrego sklepu. Wtedy już miałam trochę większą wiedzę, znałam więcej firm, zaczynałam szukać kontaktu z producentami, nie tylko z hurtowniami. Otworzenie sklepu w Mławie to był świadomy wybór, wiedziałam, że będziemy brafittingować, że będziemy miały szeroką rozmiarówkę. Ja już wtedy wierzyłam w  to, co robię, a  dzięki wsparciu ze strony męża mogłam się swobodnie rozwijać. ►Jak to jest prowadzić sklep brafittingowy w mniejszym mieście? Z droższymi markami, odważniejszymi wzorami i kolorami? Moim zdaniem, jeśli w coś wierzysz i to kochasz, to jesteś w stanie wszystkich przekonać. Tak było u  nas. Szybko zorientowałyśmy się, że kobiety w Ostródzie pragną czegoś innego, niż im się do tej pory oferowało. Ostróda jest takim fajnym miastem, jeżeli chodzi o klientki, bo mamy napływ turystek z dużych miast, które mimochodem zaraziły swoim podejściem mieszkanki 82 Ostródy, które chciały być takie, jak one. Nie mówię o żadnych ideałach, tylko o tym, że one otworzyły się na to, że nie muszą być małomiasteczkowe, że jest coś więcej niż kolory czarny, biały i beżowy. Poza tym, razem z moją pracownicą, jesteśmy osobami, które kochają kolory, jesteśmy odważne, ale i wiarygodne. Jestem bardzo szczera w relacjach z ludźmi i klientki, jeżeli mówię: „Proszę wziąć ten biustonosz, będzie pani zadowolona”, ufają mi. My się nigdy nie bałyśmy, nigdy nie wybierałyśmy kolekcji zachowawczo, bo coś się nie sprzeda. U nas wszystko się sprzeda. Jeżeli to jest produkt, w który my wierzymy, to nie mam innej opcji. Nie blokują nas również ceny. Jeśli dla danej klientki cena kompletu jest zbyt wysoka, to zawsze znajdziemy jakieś rozwiązanie. Coś w promocji z zeszłej kolekcji albo polską alternatywę, jeśli np. nie stać jej na brytyjską markę. A jeśli tylko brytyjska marka produkuje jej rozmiar, to wytłumaczymy, że będzie mogła z niego dłużej korzystać, że ten jeden biustonosz zastąpi jej kilka tańszych, a zdrowie jest najważniejsze. Za wsze podkreślam, że leczenie nowotworu jest droższe niż zakup odpowiedniego stanika. I nieważne, czy biust jest bardzo mały czy bardzo duży. Także dziewczyny są niesamowicie odważne zarówno w Ostródzie, jak i w Mławie. Co prawda w Mławie to była na początku trochę walka z wiatrakami. Po pierwsze – brafitting był pojęciem absolutnie abstrakcyjnym, a po drugie – miasto było bardzo zamknięte w jednej znanej marce, która uchodziła za synonim luksusu. A nasze marki, mimo dużo dłuższej tradycji, nie były tu rozpoznawalne. Jednak nasza wiarygodność sprawiła, że udało nam się przełamać początkową nieufność. U nas też bardzo dobrze działa efekt posprzedażowy. To, że klientka ma świadomość, że może do nas wrócić, może złożyć reklamację, jeżeli coś się wydarzy. Zawsze powtarzamy, że my tu jesteśmy i będziemy, jesteśmy firmą stabilną. Zawsze może pani do nas wrócić i powiedzieć, co się dzieje. Myślę, że już nie ma tego podziału, że w dużych miastach są takie marki, a w małych inne. W żadnym moim sklepie nie brakuje nam niczego, co można znaleźć w Warszawie. ►A w jaki sposób dobiera Pani marki do swoich sklepów? Szukam uzupełniających się ofert. Przede wszystkim dla mnie najważniejsze jest to, żebym czuła, że dana marka jest w stanie sprostać moim wymaganiom. Czyli że ma superjakość, adekwatną do ceny. Bo biustonosz może być droższy, ale musi na to zasługiwać. Ja nie mogę się wstydzić za firmę i przede wszystkim musi mi się dobrze z tą firmą współpracować. A reszta to tak naprawdę uczucia. Jeśli czuję, że ktoś jest dobrym człowiekiem i jego produkty są fajne albo zapełniają jakąś lukę, która pojawiła się w sklepie, to wchodzę w to. Głównie też staram się pracować z markami, z którymi mogę działać na zasadach wyłączności w danej lokalizacji, bo to jest naprawdę fajne dla mnie, jako dla osoby, która naprawdę dużo działa na zewnątrz i która dużo promuje firmy. Więc jeżeli robię już PR jakiejś marce, to fajnie, aby klientka kojarzyła markę z moją firmą, a nie szukała jej we wszystkich sklepach. ►A czy zdarzyło się Pani kiedyś wziąć jakąś markę, bo klientki o nią pytały? Zdarzało mi się odkryć jakąś markę, bo klientki z  innego miasta gdzieś coś zdobyły, przyjechały i pokazały. Tak na przykład między innymi marka Gossard weszła do naszych sklepów. Przyjechała nasza stała klientka, która była przedstawicielką handlową i gdzieś się zawieruszyła w Polsce. I właśnie kupiła biustonosz, który jak ja zobaczyłam, to stwierdziłam, że muszę go po prostu mieć. I wtedy, ponad 4 lata temu, wzięłam do siebie Gossarda. Właściwie od razu się przyjął, sama zresztą pokochałam go miłością niesa-