Magazyn Gdański | Page 16

MAGAZYN GDAŃ­SKI Na progu świata i nieskończoności To my jesteśmy baśnią zamkniętą we własnym świecie Jostein Gaarder Poranek jak każdy inny. Wiekowy przygłuchy sąsiad włączył na cały regulator radio i słucha wiadomości. Codzienny medialny bluzg wtłacza w moją ścianę ofiary napadów, gwałtów, politycznych mordów, żywiołów. Zbigniew Hinc Popijam kawę z zatyczkami w uszach – może przetrwam. Niestety, obudził się młody, jeszcze bardziej głuchy sąsiad z góry i wali swoje rapy i techno, nawet zatyczki nie pomogą. Z otwartego okna wpływa kolejny dźwięk, to również codzienna porcja sprzątania liści. Zamiast poczciwej miotły i grabi, spec od sprzątania upierdliwie wyjącą dmuchawą przerzuca liście na trawę, wiatr natychmiast zdmuchuje je na chodnik i ta zabawa trwa bez końca. Uciec, uciec… Gdzieś na pustkowie lub głęboki las, jak najdalej od demona hałasu wyżerającego ludziom mózgi, zabijającego ptaki i zwierzęta. 16 Uciekać! Wybiegam na korytarz, schody, znów korytarz, ale dziwnie obcy. Drzwi, pełno drzwi bez wizytówek, niektóre bez klamek i zza każdych dobiegają krzyki, głośna muzyka, płacz. Wreszcie na jakichś drzwiach przyklejony taśmą karton z napisem: Zbigniew Hinc – artysta. Jaki artysta? Może gra na trąbie lub na innym głośnym instrumencie. Po chwili trochę oprzytomniałam, Hinc? To chyba malarz. Tak, na pewno zetknęłam się z jego obrazami w gdańskich galeriach, w Galerii Triada parę lat temu miał indywidualną wystawę. Po chwili wahania nieśmiało zapukałam. Cisza. Pukam jeszcze raz . Drzwi się lekko uchyliły, stanęłam w progu i nieufnie zerknęłam w głąb mieszkania. Korytarza nie było widać, wszystko wypełniała jasnobłękitna poświata. Groźnie to nie wyglądało, więc mamrocząc pod nosem „raz kozie śmierć” przekroczyłam próg. Śnieżny krajobraz z rachitycznymi drzewami, horyzont gdzieś daleko, a w murze wykuty prostokąt, przez który widać całkiem inną rzeczywistość. Zielone łąki, drzewa bujnego listowia i płynący stamtąd ciepłomiodowy zapach. Po chwili kroczę złocistą drogą, wokół kwia- ty, roje motyli, pszczół i najpiękniejszy śpiew ptaków jaki kiedykolwiek słyszałam. Poczułam się jak w baśni, w której bohater znajduje przejście do innego świata. – Wszystko jest możliwe – pomyślałam. Musi tylko zadziałać coś, czego nie rozumiem, ale to nieważne. Ważny jest świat, w którym zaistniałam. Niebo pociemniało. Teraz brodziłam w gąszczu liści podbiału i białych kwiatów, a wśród nich tkwił samotny fortepian, wokół którego krążyło mnóstwo kolorowych motyli. Dotknęłam stojącej obok złotej klatki i w tym samym momencie ktoś niewidzialny zagrał kilka akordów perliście płynącej melodii. Wystraszone motyle wzbiły się w powietrze i odleciały. Nie wiem, co dalej robić. Odwróciłam się – i u mych stóp ściele się morze, łodzie kołyszą się na spokojnej fali, taki sobie dobrze mi znany nadmorski obrazek. A jednak tutaj doznałam