MAGAZYN GDAŃSKI
Srebrne gody
Magazynu Gdańskiego
Człowiek rozpoczyna swą życiową
wędrówkę z brzemieniem rozlicznych
marzeń poutykanych w zakamarkach
duszy. Jak mityczny Odys potyka się
o własne słabości, walczy z przeciw-
nościami lub garścią własnych marzeń
przekupuje los, by w zamian otrzy-
mać domek z kart. Trzeba naprawdę
niebywałego hartu ducha, silnej woli
i wyobraźni, aby marzenie zakotwiczyć
w realnej rzeczywistości i nadać mu
imię własne – „Magazyn Gdański”.
Aby mogło powstać wartościowe
dzieło, potrzebna jest wizja i entuzjazm
tworzenia. Właśnie te, tak ważne cechy,
połączone z przebojowością i błyskotli-
wością posiada Brygida (dla przyjaciół
Brydzia). Stworzyła pismo, które ukie-
runkowane na promowanie regionu wy-
pełniło pustkę, jaka panowała na rynku
prasowym.
Na początku zastanawialiśmy się
wspólnie nad formą i tematyką. W przy-
tulnych pokoikach ówczesnego oddziału
„Kuriera Polskiego” przy al. Grunwaldz-
kiej, w Gdańsku-Wrzeszczu przy dobrej
kawie z nieodzownym Goldwasserem
(specjalność szefowej), w otulinie błę-
kitnego papierosowego dymu czuliśmy
się swojsko, więc i o pomysły nie było
trudno. Pierwszy numer pojawił się 18
maja 1993 roku. Za nim kolejne, coraz
ciekawiej wydawane pod względem
graficznym.
Patrząc z perspektywy dwudziestu
pięciu minionych lat, tamte pierwsze
egzemplarze wydają się dzisiaj skrom-
niutkie, prawie siermiężne, bo i papier
kiepściutki, i kolory… No i co z tego?
Takie były czasy, ale zapewniam, wtedy
forma nie była najważniejsza. Liczyła się
treść, a pod tym względem czytelnicy nie
mogli narzekać. Oczywiście ze względu na
charakter pisma najważniejsze były i są
wywiady i artykuły związane z regionem,
gospodarką, kulturą, turystyką i targami.
Jednak wiele miejsca zajmowały tematy
z różnych dziedzin życia, tak na poważnie
jak i na wesoło.
Aby jak najszerzej ukazać wybrzeżo-
we atrakcje, zawsze w każdym numerze
umieszczane są artykuły promujące jakiś
zakątek lub gminę. Jednak oprócz nich
istniały wtedy stałe kąciki jak np. „Oso-
bliwości regionalne”, „Na szlaku”, „Słówka
polskie”, „Magiczny świat”. Dwa ostatnie
prowadziła Zuzanna Śliwa, autorka wie-
lu książek o tematyce etnograficznej.
W owych czasach nie było jeszcze mody
na wróżki, parapsychologię i medycynę
naturalną, a Magazyn Gdański już infor-
mował, że istnieją magiczne miejsca, na
czy polega leczenie bioprądami i że ufo
jest…albo go nie ma.
Szalenie ciekawą rubryką były „Słów-
ka polskie”. Czy dzisiaj, w dobie po-
wszechnego prymitywizmu językowego,
wulgaryzmów, ktoś zastanawia się, ile jest
synonimów wyrazu „jeść” lub „podróżo-
wać”? Skąd wzięło się słowo „wodolej-
stwo”, ”bank”, ”szachraj”, i „zimne nóżki”?
Jeśli chce się znać odpowiedź, można
sięgnąć do „Słownika frazeologicznego”
lub do archiwalnych numerów Magazynu
Gdańskiego.
Stałe miejsce w Magazynie Gdańskim
znalazł bliski memu sercu Magazyn Ko-
lekcjonera. Powstał z myślą o ludziach,
którzy oddali się poszukiwaniu i groma-
dzeniu ciekawych staroci, mają jakieś
hobby, zainteresowania i w szczególny
sposób je rozwijają. Nie miałam pojęcia,
w jaki świat wkraczam i czym jest praw-
dziwa kolekcjonerska pasja. Kolekcjone-
rzy, których poznałam, to niewątpliwie
szaleńcy Boży, jak dawniej mówiono
o ludziach poświęcających się bez reszty
czemuś szlachetnemu. Potrafią oddać do-
słownie ostatni grosz na zakup jakiegoś,
ich zdaniem wyjątkowego, eksponatu
szabli czy monety, jechać na drugi koniec
Polski po zabytkową zapalniczkę lub bra-
kującą pokrywkę do koreckiej cukiernicy.
Magazyn Gdański skupiał ludzi, któ-
rzy dla niego pracowali, pisali, składali
poszczególne numery, drukowali, za-
mieszczali wywiady i reklamy. Jest rów-
nież faktem, że najczęściej przez te
wszystkie lata pozostawali w jego kręgu.
Niewątpliwie i tutaj działała magia Brygi-
dy. Potrafi, jak rzadko kto w dzisiejszych
czasach, być wierna przyjaźni, umie
sprawić komuś radość nawet wtedy, gdy
sama zmaga się z wielkim zmartwieniem.
Kolejne rocznice ukazania się Maga-
zynu były okazją do miłego spędzenia
czasu w szerokim gronie współpracow-
ników, przedsiębiorców i sympatyków.
Najczęściej gościła wszystkich restauracja
„Pod Łososiem”, gdzie serwowano dobre
jedzonko, napitki i wyśmienity tort (wy-
konany przez prawdziwą artystkę w tym
fachu panią Kamińską z Kaszub). Gościn-
nie występował zaprzyjaźniony z nami
Walery Filipow. Recytowano wiersze,
śpiewano i tworzył się nastrój niepo-
wtarzalny, zapadający w serce i pamięć.
W redakcji odbywały się spotkania
z okazji najróżniejszych... Ile nagadały-
śmy się na babskich wieczorach! Obmy-
ślałyśmy sposoby na kolejne wydania
rozwijającego się Magazynu Gdańskiego.
Świętowaliśmy sukcesy naszych
poetów. Andrzeja Waśkiewicza, gdy wy-
chodził kolejny tomik jego poezji. Jurka
Tomaszkiewicza, który uszczęśliwiony
wydaniem zbioru wierszy „Upołowieni”
zjawił się z szampanem. Wielki żal, że
tak szybko, bezpowrotnie od nas odeszli.
Najbarwniejsze dla każdego z nas
są chyba wspomnienia z corocznych an-
drzejek. To również zasługa Brygidy. Od
samego początku istnienia pisma każde
andrzejki spędzaliśmy w redakcji a potem
w galerii, jakiejś zaprzyjaźnionej kawiarni
lub u przewodników PTTK na Długiej 45.
Najpierw dyżurny solenizant, An-
drzej Waśkiewicz, otrzymał prezent
i życzenia, a potem zaczynała się seria
wróżb. „Robiłam” za wróżkę, talia kart
miała wielkie powodzenie, a radosne
wróżby na nadchodzący rok napawały
optymizmem. Najważniejszym punktem
andrzejkowego programu było oczywi-
ście lanie wosku (przez te wszystkie
lata jest to ten sam wosk lany do tego
samego kubka!). Cienie wosku na ścianie
układały się w fantastyczne figury inter-
pretowane dość dowolnie w zależności
od fantazji i wypitego wina od kury zno-
szącej złote jajko do skrzydlatego smoka.
Jednak żadne wróżby nie potrafiły
przewidzieć czegoś nieprzewidywal-
nego. A mianow