Magazyn Gdański Magazyn Gdański 2018-11 | Page 15

MAGAZYN GDAŃ­SKI Srebrne gody Magazynu Gdańskiego Człowiek rozpoczyna swą życiową wędrówkę z brzemieniem rozlicznych marzeń poutykanych w zakamarkach duszy. Jak mityczny Odys potyka się o własne słabości, walczy z przeciw- nościami lub garścią własnych marzeń przekupuje los, by w zamian otrzy- mać domek z kart. Trzeba naprawdę niebywałego hartu ducha, silnej woli i wyobraźni, aby marzenie zakotwiczyć w realnej rzeczywistości i nadać mu imię własne – „Magazyn Gdański”. Aby mogło powstać wartościowe dzieło, potrzebna jest wizja i entuzjazm tworzenia. Właśnie te, tak ważne cechy, połączone z przebojowością i błyskotli- wością posiada Brygida (dla przyjaciół Brydzia). Stworzyła pismo, które ukie- runkowane na promowanie regionu wy- pełniło pustkę, jaka panowała na rynku prasowym. Na początku zastanawialiśmy się wspólnie nad formą i tematyką. W przy- tulnych pokoikach ówczesnego oddziału „Kuriera Polskiego” przy al. Grunwaldz- kiej, w Gdańsku-Wrzeszczu przy dobrej kawie z nieodzownym Goldwasserem (specjalność szefowej), w otulinie błę- kitnego papierosowego dymu czuliśmy się swojsko, więc i o pomysły nie było trudno. Pierwszy numer pojawił się 18 maja 1993 roku. Za nim kolejne, coraz ciekawiej wydawane pod względem graficznym. Patrząc z perspektywy dwudziestu pięciu minionych lat, tamte pierwsze egzemplarze wydają się dzisiaj skrom- niutkie, prawie siermiężne, bo i papier kiepściutki, i kolory… No i co z tego? Takie były czasy, ale zapewniam, wtedy forma nie była najważniejsza. Liczyła się treść, a pod tym względem czytelnicy nie mogli narzekać. Oczywiście ze względu na charakter pisma najważniejsze były i są wywiady i artykuły związane z regionem, gospodarką, kulturą, turystyką i targami. Jednak wiele miejsca zajmowały tematy z różnych dziedzin życia, tak na poważnie jak i na wesoło. Aby jak najszerzej ukazać wybrzeżo- we atrakcje, zawsze w każdym numerze umieszczane są artykuły promujące jakiś zakątek lub gminę. Jednak oprócz nich istniały wtedy stałe kąciki jak np. „Oso- bliwości regionalne”, „Na szlaku”, „Słówka polskie”, „Magiczny świat”. Dwa ostatnie prowadziła Zuzanna Śliwa, autorka wie- lu książek o tematyce etnograficznej. W owych czasach nie było jeszcze mody na wróżki, parapsychologię i medycynę naturalną, a Magazyn Gdański już infor- mował, że istnieją magiczne miejsca, na czy polega leczenie bioprądami i że ufo jest…albo go nie ma. Szalenie ciekawą rubryką były „Słów- ka polskie”. Czy dzisiaj, w dobie po- wszechnego prymitywizmu językowego, wulgaryzmów, ktoś zastanawia się, ile jest synonimów wyrazu „jeść” lub „podróżo- wać”? Skąd wzięło się słowo „wodolej- stwo”, ”bank”, ”szachraj”, i „zimne nóżki”? Jeśli chce się znać odpowiedź, można sięgnąć do „Słownika frazeologicznego” lub do archiwalnych numerów Magazynu Gdańskiego. Stałe miejsce w Magazynie Gdańskim znalazł bliski memu sercu Magazyn Ko- lekcjonera. Powstał z myślą o ludziach, którzy oddali się poszukiwaniu i groma- dzeniu ciekawych staroci, mają jakieś hobby, zainteresowania i w szczególny sposób je rozwijają. Nie miałam pojęcia, w jaki świat wkraczam i czym jest praw- dziwa kolekcjonerska pasja. Kolekcjone- rzy, których poznałam, to niewątpliwie szaleńcy Boży, jak dawniej mówiono o ludziach poświęcających się bez reszty czemuś szlachetnemu. Potrafią oddać do- słownie ostatni grosz na zakup jakiegoś, ich zdaniem wyjątkowego, eksponatu szabli czy monety, jechać na drugi koniec Polski po zabytkową zapalniczkę lub bra- kującą pokrywkę do koreckiej cukiernicy. Magazyn Gdański skupiał ludzi, któ- rzy dla niego pracowali, pisali, składali poszczególne numery, drukowali, za- mieszczali wywiady i reklamy. Jest rów- nież faktem, że najczęściej przez te wszystkie lata pozostawali w jego kręgu. Niewątpliwie i tutaj działała magia Brygi- dy. Potrafi, jak rzadko kto w dzisiejszych czasach, być wierna przyjaźni, umie sprawić komuś radość nawet wtedy, gdy sama zmaga się z wielkim zmartwieniem. Kolejne rocznice ukazania się Maga- zynu były okazją do miłego spędzenia czasu w szerokim gronie współpracow- ników, przedsiębiorców i sympatyków. Najczęściej gościła wszystkich restauracja „Pod Łososiem”, gdzie serwowano dobre jedzonko, napitki i wyśmienity tort (wy- konany przez prawdziwą artystkę w tym fachu panią Kamińską z Kaszub). Gościn- nie występował zaprzyjaźniony z nami Walery Filipow. Recytowano wiersze, śpiewano i tworzył się nastrój niepo- wtarzalny, zapadający w serce i pamięć. W redakcji odbywały się spotkania z okazji najróżniejszych... Ile nagadały- śmy się na babskich wieczorach! Obmy- ślałyśmy sposoby na kolejne wydania rozwijającego się Magazynu Gdańskiego. Świętowaliśmy sukcesy naszych poetów. Andrzeja Waśkiewicza, gdy wy- chodził kolejny tomik jego poezji. Jurka Tomaszkiewicza, który uszczęśliwiony wydaniem zbioru wierszy „Upołowieni” zjawił się z szampanem. Wielki żal, że tak szybko, bezpowrotnie od nas odeszli. Najbarwniejsze dla każdego z nas są chyba wspomnienia z corocznych an- drzejek. To również zasługa Brygidy. Od samego początku istnienia pisma każde andrzejki spędzaliśmy w redakcji a potem w galerii, jakiejś zaprzyjaźnionej kawiarni lub u przewodników PTTK na Długiej 45. Najpierw dyżurny solenizant, An- drzej Waśkiewicz, otrzymał prezent i życzenia, a potem zaczynała się seria wróżb. „Robiłam” za wróżkę, talia kart miała wielkie powodzenie, a radosne wróżby na nadchodzący rok napawały optymizmem. Najważniejszym punktem andrzejkowego programu było oczywi- ście lanie wosku (przez te wszystkie lata jest to ten sam wosk lany do tego samego kubka!). Cienie wosku na ścianie układały się w fantastyczne figury inter- pretowane dość dowolnie w zależności od fantazji i wypitego wina od kury zno- szącej złote jajko do skrzydlatego smoka. Jednak żadne wróżby nie potrafiły przewidzieć czegoś nieprzewidywal- nego. A mianow