Książki które kochamy May 2014 | Page 15

Drugi fragment Książki tygodnia, „Śmieć”

„(…) Nadal Raphael.

Wybaczcie, ale chcę opowiedzieć o Szczurze, a potem przekażę…

Szczur to chłopak trzy lub cztery lata młodszy ode mnie. Naprawdę ma na imię Jun-Jun, jednak nikt go tak nie nazywa, ponieważ mieszka ze szczurami i zaczął wyglądać jak one. Był jedynym znanym mi dzieciakiem w Behali, który nie miał żadnej rodziny, i wówczas nie wiedziałem za dużo o jego przeszłości. Było tu mnóstwo chłopców, którzy nie mieli ojców, i wielu takich jak ja, którzy nie mieli także matek. Ale nawet, jeśli nie miałeś rodziców, miałeś ciotki i wujów albo starszych braci, albo kuzynów, więc zawsze był ktoś, kto by się tobą zajął, dał ci kawałek maty do spania i miskę ryżu. Ze Szczurem było zaś tak, że nie miał nikogo, bo przeszedł skądś spoza miasta. I gdyby nie było Szkoły Misyjnej, to już by nie żył.

Trzymając świece, Gardo i ja zeszliśmy po drabinach. Wsadziłem saszetkę pod koszulkę i próbowałem trzymać ramiona tak, żeby nie było to takie oczywiste — ale wydawało się, że ludzie i tak po prostu nie chcą mnie dostrzegać. Ciocia specjalnie patrzyła w inną stronę i odwróciła się tak, by mieć nas za plecami. Przeszliśmy przez drogę i wkrótce znaleźliśmy się głęboko pośród śmieci.

Należałoby powiedzieć, że śmieci nocą ożywają: to właśnie wtedy wychodzą masy szczurów. W ciągu dnia nie widuje się ich tak dużo i trzymają się z dala od ludzi. Od czasu do czasu jakiś wyskoczy na ciebie znienacka, a czasami uda się któregoś kopnąć. Jednak nieczęsto. Są szybkie, potrafią nurkować, skakać, niemal latać, i wydostać się zewsząd.

Szedłem za Gardo i po obu stronach wychwytywałem drobne, szare poruszenia. Nad Behalą jest jasno, bo część ciężarówek podjeżdża w nocy — mają zamontowane potężne reflektory i zwykle je włączają. Szliśmy w lewo, w prawo, nad małym kanałem, który przebijał się przez hałdy i cuchnął śmiercią, a potem weszliśmy na drogę, której używają tylko ludzie ze śmietniska; żadnych ciężarówek, nawet ludzi niewielu. Pod stopami mieliśmy martwe śmieci, do tego wilgotne — zapadało się w nie po kolana. Niedługo dotarliśmy do starego taśmociągu, ale ten był wyłączony z użycia i przegniły. Sam pas transmisyjny został zdjęty, a drewniane panele zerwane. Teraz była to tylko ogromna, metalowa konstrukcja, pokrywająca się rdzą. Ramię, które podtrzymywało pas, celowało w niebo jak wielki palec, a od czasu do czasu wspinały się na nie dzieciaki, żeby posiedzieć na wietrze. Na poziomie gruntu wsporniki były zakotwiczone w betonowych blokach, pod którymi ziała dziura.

Podejrzewam, że kiedyś musiała się tam znajdować maszynownia, bo w dół prowadziły schody, bardzo oślizgłe. Śmieci często są mokre i zawsze coś z nich cieknie. Może grunt tutaj był nieco niżej, nie wiem — w każdym razie zawsze było tu pełno błota.

Zatrzymaliśmy się na szczycie schodów.

— Szczur! — zawołałem. Niezbyt głośno; nie chciałem, żeby ktokolwiek wiedział, co robimy albo gdzie jesteśmy. Problem w tym, że jeśli ten dzieciak znajdował się na dole, to mógł mnie nie usłyszeć, a byłem raczej pewien, że tam jest. Gdzie indziej mógłby przebywać?

— Hej, Szczur! — zawołałem ponownie.

Słyszałem ciche popiskiwania i kwilenia. Teraz to Gardo szedł za mną, bo pomimo tego, że jest ode mnie odważniejszy i silniejszy, obawia się szczurów. Ja je rozdeptuję, ale Gardo jakiś czas temu został paskudnie pogryziony i jego dłoń była w kiepskim stanie. Zabija je, ale woli trzymać się z dala. Byłem w połowie schodów, gdy jeden przemknął koło mnie, a potem kolejny.

— Szczur! — wrzasnąłem, a mój głos odbił się echem po maszynowni.

Rękę ze świecą trzymałem nisko i starałem się nie oddychać zbyt głęboko ze względu na smród. Nagle usłyszałem, jak kręci się na swoim legowisku.

— Co? — zapytał. Ma wysoki, słaby głosik. — Kto tam?

— Raphael i Gardo. Chcemy cię poprosić o przysługę. Możemy wejść?

— Tak.”