September 2016 | Page 7

p roz a Sufit (chociaż obiecałam) Lakhy Obiecałam, że nie będę się wpatrywać w sufit. Powtórzyłam to dwa razy, by upew­nić zarówno ją, jak i siebie, że nie podniosę wzroku. Chyba, że chcąc zo­ baczyć niebo – byle nie sufit. Ale spróbuj nie myśleć o zielonych słoniach. Zwłasz­ cza mieszkając w krainie, w której są one towarem eksportowym. Początkowo było łatwo. We wszystkich pomieszczeniach, do których wchodzi­ łam, bardzo uważnie oglądałam wsze­ lakie dywany, wykładziny, parkiety i całą resztę rzeczy, którymi ludzie dekorują podłogi. Ściany też podziwia­łam. Kiedy człowiek zostaje pozbawio­ny możliwości swobodnego rozglądania się po pokoju, to, co mu pozostało, zyskuje na atrak­ cyjności. I tylko za każdym razem, gdy szłam spać, obwiązywałam szczelnie oczy pasem ciemnego materiału, żeby przypadkiem nie obudzić się wpatrzona w górę. Można więc powie­dzieć, że moje życie w zasadzie się nie zmieniło. Aż do momentu, gdy zalała mnie sąsiadka. Gdy siedzisz spokojnie w kuchni, jedząc obiad, a twoje myśli błądzą bezładnie pomiędzy zachwytem nad smakiem brokułów a fascynacją pracą pszczo­ ły, reagujesz na wszelkie zewnętrzne bodźce automatycznie. Kiedy coś zim­ nego zaczyna kapać ci na głowę i do talerza, twój wzrok, bez udziału świa­ domości, bez nawet chwili namysłu, wę­ druje w górę. Cholera. Jasna cholera, Jezu Przenajświętszy, wszyscy bogowie Internetów… Spojrzałam prosto w oczy istoty, której nie ma. Której nie powinno być. Sie­ działa tam, płonąca jak niedogaszone ognisko, brzęcząca każdym moim od­ dechem i bezcielesna niebytem czadu. Ludzki umysł nie jest w stanie ogarnąć widoku czegoś, czego nie ma, więc zwy­ czajnie wyłącza się, zostawiając wszy­­ stkie furtki otwarte. A wtedy coś z ła­ twością może się wśliznąć do środka. jesteśmy jesteśmy jesteśmy jesteśmy czekaliśmy w szczelinach tynku prawie przedarliśmy się z sufitu niższego piętra na twoją podłogę czekaliśmy weszliśmy przez szparę źrenic 7