p roz a
Sufit (chociaż obiecałam)
Lakhy
Obiecałam, że nie będę się wpatrywać
w sufit. Powtórzyłam to dwa razy, by
upewnić zarówno ją, jak i siebie, że nie
podniosę wzroku. Chyba, że chcąc zo
baczyć niebo – byle nie sufit. Ale spróbuj
nie myśleć o zielonych słoniach. Zwłasz
cza mieszkając w krainie, w której są one
towarem eksportowym.
Początkowo było łatwo. We wszystkich
pomieszczeniach, do których wchodzi
łam, bardzo uważnie oglądałam wsze
lakie dywany, wykładziny, parkiety i całą
resztę rzeczy, którymi ludzie dekorują
podłogi. Ściany też podziwiałam. Kiedy
człowiek zostaje pozbawiony możliwości
swobodnego rozglądania się po pokoju,
to, co mu pozostało, zyskuje na atrak
cyjności. I tylko za każdym razem, gdy
szłam spać, obwiązywałam szczelnie
oczy pasem ciemnego materiału, żeby
przypadkiem nie obudzić się wpatrzona
w górę. Można więc powiedzieć, że moje
życie w zasadzie się nie zmieniło. Aż do
momentu, gdy zalała mnie sąsiadka.
Gdy siedzisz spokojnie w kuchni, jedząc
obiad, a twoje myśli błądzą bezładnie
pomiędzy zachwytem nad smakiem
brokułów a fascynacją pracą pszczo
ły, reagujesz na wszelkie zewnętrzne
bodźce automatycznie. Kiedy coś zim
nego zaczyna kapać ci na głowę i do
talerza, twój wzrok, bez udziału świa
domości, bez nawet chwili namysłu, wę
druje w górę.
Cholera.
Jasna cholera, Jezu Przenajświętszy,
wszyscy bogowie Internetów…
Spojrzałam prosto w oczy istoty, której
nie ma. Której nie powinno być. Sie
działa tam, płonąca jak niedogaszone
ognisko, brzęcząca każdym moim od
dechem i bezcielesna niebytem czadu.
Ludzki umysł nie jest w stanie ogarnąć
widoku czegoś, czego nie ma, więc zwy
czajnie wyłącza się, zostawiając wszy
stkie furtki otwarte. A wtedy coś z ła
twością może się wśliznąć do środka.
jesteśmy jesteśmy jesteśmy jesteśmy
czekaliśmy w szczelinach tynku
prawie przedarliśmy się z sufitu niższego
piętra na twoją podłogę
czekaliśmy
weszliśmy przez szparę źrenic
7