r eg i o n a l n y got y k
Miasto
Lakhy
Budzisz się bez powodu w środku nocy.
Gdzieś w tle, na samej granicy słyszal
ności, brzęczy ogromny rój. Nie są to pta
ki ani owady. Z głębin podświadomości
wypływa myśl – „Tak brzmią drżące
obłoki” i uświadamiasz sobie, że to praw
da. Obłoki drżą, łapiąc ostatnie hausty
powietrza. Smog je pożera. A może to
był smok? Już dawno temu całe miasto
straciło umiejętność rozróżniania jed
nego od drugiego, kiedy smok stał się
dymem.
Powolnie człapiesz korytarzem, wodząc
palcami po białej ścianie. Wszystkie
ściany tutaj są białe, chociaż pamiętasz
przecież, że kiedyś malowano je na
zielono. Jednak są białe – cały czas, we
wszystkie pory roku, oprócz zimy. Z ja
kiegoś powodu wszystko zimą szarzeje.
Nawet płomienie świec i płonący śmiet
nik przed sklepem. Stopy, chronione
przed podłogą jedynie skarpetkami,
ślizgają się. Skąd tu tyle lodu?
Główną ulicą znów idzie jakiś pochód.
Nie wiesz, dlaczego protestują, nie wiesz
42
nawet, czy jest to protest. Lecz idziesz
razem z tłumem – sprawa, o którą wal
czysz, jest przecież najważniejsza. Wy
bijasz gniewny rytm stopami, zastana
wiając się gdzie poszli twoi znajomi.
Zostawili cię przed budką z kebabem
zaraz po zajęciach. Otwierasz książkę,
wzruszając ramionami. Masz akurat
piętnaście minut, żeby coś zjeść. Potem
znowu trzeba wracać do półtoragodzin
nego wpatrywania się w okno.
Z korony jednego z drzew ściągasz
różdżkę z gałęzi i złamanego pręta.
Nie widziałeś jej wcześniej, bo była
zaplątana w porwaną foliową torebkę.
Czy wystarczy to na kubek gęstej kawy
i myto dla strażnika biblioteki?
Podczas spaceru zauważasz na ulicy
metalową pszczołę. Maleńkie, mechani
czne skrzydełka poruszają się tak szyb
ko, że niemal ich nie widać. Otwierasz
usta i ulatuje z nich wąska smużka dymu.
Gdzieś na granicy słyszalności cicho
pracuje metalowa pompa. Miasto drży
pod twoimi stopami, więc kopnięciem