Kajecik 3/2017 (37) | Page 10

k a j e c i k         t e m a t n u m e r u    Z Pan ią Dorotą P iwowarczyk rozmawia Karolina Kmiecik Wszystko przed wami W  przygotowaniach do jubileuszu bierze udział P ani D orota P iwowarczyk , absolwentka naszej szkoły . Z bieżność nazwisk nie jest przypadkowa ! T o   córka P ani A liny P iwowarczyk – nauczycielki pełnej entuzjazmu . T en entuzjazm możemy zobaczyć w   zaangażowaniu P ani D oroty . Dowiedziałam się że w latach 2003- 2006 uczęszczała Pani do Gimnazjum Sióstr Zmartwychwstania Pańskiego. Jak pobyt w tej szkole wpłynął na Pani życie? Dla mnie czas w szkole był ważny, ale też przede wszystkim całkiem fajny. Po pierw- sze, dobrze było zmienić szkołę po sze- ściu latach podstawówki i poznać nowych ludzi. W Zmartwychwstankach dobrze się czułam, było to miejsce, w którym nie tylko się uczyliśmy, ale też mogliśmy angażo- wać się w różne projekty i rozwijać. Pamię- tam zwłaszcza projekty, które robiliśmy na lekcje języka angielskiego. Uczyła nas wtedy pani Agnieszka Szulc. Często praco- waliśmy w grupach i na przykład musieli- śmy nagrać filmy, w trakcie których goto- waliśmy jakieś danie, wyjaśniając na bie- żąco po angielsku, co robimy i jakie skład- niki wykorzystujemy. Robiliśmy też księgę mody, a moja grupa wystawiła nawet krót- kie przedstawienie po angielsku o skarbie i nawiedzonym domu, które sami napisa- liśmy. Pamiętam też warsztaty plastyczne, które odbywały się w piątki po południu. Robiliśmy na nich niesamowite rzeczy, np. książki z różnych materiałów, które miały opowiadać o nas samych (okładkę swojej książki uszyłam z zasłon z mojego pokoju i wypełniłam watą). Pamiętam, że na tych pozalekcyjnych warsztatach wszystko odbywało się w luźnej atmosferze, przez co bywało i tak, że nie zawsze udało się nam wszystkim zrobić zaplanowaną rzecz. Chociaż w szkole panowały wtedy o wiele 10   k a j e c i k  surowsze zasady niż dzisiaj, to pamiętam przyjazną atmosferę. Pomiędzy nauczy- cielami a uczniami istniała nić porozumie- nia: trochę za zasadzie „jesteśmy w tym razem”. Byłam wśród rewelacyjnej grupy przyjaciół, z którymi dobrze się czułam i świetnie nam się razem uczyło. Oczy- wiście w szkole dużo się nauczyłam (był porażająco wysoki poziom i wymaga- nia), ale przede wszystkim podbudowa- łam swoją pewność siebie i czułam się tu dobrze angażując się w teatr, „Kajecik”, warsztaty plastyczne. Większość tego, co dała mi szkoła, oprócz wiedzy, to przede wszystkim właśnie relacje z ludźmi, pew- ność siebie i rozwój artystyczno-teatralny. Który nauczyciel najbardziej został Pani w pamięci z lat szkolnych? W zasadzie pamiętam wszystkich nauczy- cieli. To była tak niezwykła grupa bardzo charakterystycznych osobowości i mogła- bym o każdym z nich opowiedzieć aneg- dotę. Dla mnie na zawsze nauczyciele z tamtych lat będą taką definicją tej szkoły. Teraz wygląda ona zupełnie inaczej i bardzo dobrze – w końcu to wasza szkoła. Pamiętam, że strasznie bałam się nauczy- cielki geografii i zawzięcie przez trzy lata stosowałam taktykę „jeśli nie patrzę na nauczyciela, to on na pewno też mnie nie widzi”. Lubiłam za to wspomniany wcze- śniej kreatywny angielski, chociaż wtedy jeszcze nie umiałam go zbyt dobrze. Histo- ria była prowadzona w formie ciekawej opowieści: to było jak słuchanie narracji o dawnych czasach. Studiowała Pani filologię angielską. Czy nauczycielki naszej szkoły wpłynęły na Pani pasję? Czy lubiła Pani ten język? W gimnazjum miałam dwie nauczycielki języka angielskiego i bynajmniej wtedy jeszcze nie pasjonowałam się tym języ- kiem. Tak naprawdę wszystko zaczęło się od pasji do teatru. Od najmłodszych lat grałam w teatrze, także w gimnazjum, uwielbiałam oglądać teatr, fascynowały mnie dobre opowieści. Dlatego chciałam iść do szkoły teatralnej. A kiedy w liceum obejrzałam „Dzieci Diuny”, pomyślałam, że super byłoby skończyć szkołę teatralną nie w Polsce, ale w Szkocji – tę, w której studiował aktor grający głównego boha- tera filmu. Dlatego pomyślałam, że żeby studiować za granicą, wypadałoby się nauczyć języka. De facto, oglądając wtedy „Diunę” w oryginale po angielsku, w zasa- dzie nie rozumiałam ani słowa, ale po raz pierwszy usłyszałam melodię tego języka i coś mnie poruszyło. Zaczęłam się dużo uczyć angielskiego i gdy tak coraz lepiej mówiłam w tym języku, coraz bardziej go kochałam, aż stał się on tak wielką pasją, że naturalne było dla mnie konty- nuowanie jej i wybranie na studia filolo- gii angielskiej. Nigdy nie kierowałam się żadnym pragmatycznym myśleniem, jaką pracę znajdę po tym kierunku, do czego mi to właściwie potrzebne.