Wszystkie krzywdy ludu polskiego, wszystkie zniewagi narodu zamykały się w pieśniach jak
w złotej szkatule.
Od pierwszych dni mojej pracy w szkole byłam nauczycielką śpiewu między innymi
przedmiotami. Oj, miałam też co opowiadać, miałam! O czerwonym, maleńkim śpiewniczku
(śpiewniczek miał 5 cm szerokości i 10 cm długości), w którym mieściła się wielka historia
naszej Ojczyzny. O śpiewniczkach, za które szło się na Sybir. Byłam w posiadaniu takiego
śpiewniczka. Dzieci z pietyzmem brały go do rąk i przepisywały zeń pieśni. Słuchały
zdziwione, że przez taki śpiewniczek zdarzały się nieprzespane noce. Częste rewizje w
domach były powodem takich przypadków. Od czasu do czasu śpiewniczek taki musiał być w
rękach ludzkich, bo po cóż by istniał, lecz gdy już spełnił swoje zadanie wędrował w słomę
do siennika lub pod podłogę w mieszkaniu albo na strychu, czasem w jakieś stare rupiecie
wrzucany chwilowo, lub zabezpieczany przed wilgocią, zostawał zakopany w piwnicy, jak
wielki skarb.
To były lata (1890) 1904 – 1914. Śpiewniczki nie miały nut, a wszystkie zawarte w nich
pieśni były znane starym, młodym oraz dzieciom. Melodie przekazywały pokolenia
pokoleniom. Dlatego trzeba było od czasu do czasu wydostać je z ukrycia z zatajonym
oddechem nacieszyć oczy, przypomnieć słowa i znów schować głęboko. Mając lat 10
umiałam już śpiewać „Na barykady”, "Czerwony sztandar", "Jeszcze Polska nie zginęła", "Z
dymem pożarów", "Boże coś Polskę", "Warszawianki obie", "Gdy naród do boju", "Mazur
Kajdaniarski", a śpiewniczek mój zawierał około 60 pieśni. Toteż poza polskimi piosenkami
ludowymi w repertuar szkoły wchodziły, aż do wydania pierwszych śpiewników przez
komisję programową, wszystkie pieśni patriotyczne, robotnicze zaczerpnięte z „zakazanych”
śpiewniczków. Z czasem ujednolicono repertuar pieśni szkolnych i niektóre pieśni dawne
zeszły z materiału objętego nauczaniem. Stwierdzam, że dzieci tamtych lat były rozmiłowane
w pieśni i z przyjemnością dawały się „rozśpiewywać”. Były muzykalne. Do roku 1927
prowadziłam pieśni dwugłosowe. Pod koniec lekcji klasa mogła już zawsze zaśpiewać nową
piosenkę, utrzymując się w swoich głosach. Naturalnie, że śpiewałam dużo kanonów. W
dalszych latach, gdy materiał głosowy został przygotowany, a ja jako specjalistka śpiewu z
umiłowania przedmiotu, podniosłam swoje kwalifikacje na Wydziale Nauczycielskim w
Konserwatorium, w naszej szkole zaistniał piękny czterogłosowy chór dziecięcy.
S PORT W PIERWSZYCH LATACH
Sportu jako takiego w szkole 55 nie było przez kilka pierwszych lat. Na lekcjach gimnastyki
odbywały się w kolumnie ćwiczenia kończyn i mięśni, marsz, bieg, podskoki i skoki ale to
jeszcze nie sport. W ciepłe pory roku na podwórku szkolnym chłopcy najczęściej grali w
„trzeciaka”, w „zbijaka” lecz siatkówka, koszykówka nieznane były na Targówku przez
pierwsze lata. Dziewczynki z czasem ćwiczyły przy muzyce. Lekcje były bardzo efektowne,
ale to też jeszcze nie sport w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Podłogi były
pyłochłonowane więc wielu ćwiczeń w pozycji siedzącej lub leżącej również nie można było
wykonywać. Duża rolę spełniały wakacyjne kursy nauczycielskie zwłaszcza przedmiotów
artystycznych. Na takim kursie była przyjemność z pożytkiem, bo grupa nauczycieli wesoło i
przyjemnie spędziła miesiąc i rozniosła po szkołach nowe sposoby pracy i umiejętności.
Właśnie po jednym z takich kursów sprowadzono grę w „dwa ognie”, która stała się
11